Muzyka kameralna. Spotkanie z Norą i Jamesem Joyce’em

Ewa Kuryluk

31.03.2020 — 16.04.2020

O artyście

Ewa Kuryluk ( ur. 1946 w Krakowie), polska artystka wizualna, ale także historyk sztuki, eseistka i pisarka, mieszkająca od lat w Paryżu.  Wszystkie jej wystawy zaplanowane na wiosnę tego roku (w tym majowa w Ego) na skutek epidemii zostały przeniesione na czas bliżej nieokreślony. W okresie kwarantanny artystka zaczęła tłumaczyć wiersze młodego Jamesa  Joyce’a.; za jej zgodą publikujemy kilka pierwszych strof z nadzieją, że wniosą trochę wzruszenia i radości w te smutne dni.

Na zdjęciu: Helmut Kirchner, fizyk i towarzysz życia artystki w jej pracowni 25 marca 2020, gdy epidemia we Francji zdaje się zbliżać do szczytu.

„Wzięłam go za szwedzkiego marynarza — elektryczne niebieskie oczy, marynarska czapka, tenisówki. Ale jak się odezwał, to wiedziałam z miejsca, że to jeden z tych facetów z Dublinu, co podrywają wiejskie dziewuchy”. Tak to spotkanie zrelacjonuje w przyszłości Nora Barnacle: córka szwaczki i piekarza analfabety. Ukończyła siedem klas szkoły podstawowej, ma dwadzieścia lat i pracuje jako pokojówka w Finn’s Hotel w Dublinie.“Podrywacz” jest od niej dwa lata starszy, skończył uniwersytet i nazywa się James Joyce. Lubi popić, pośpiewać (ma ładny tenor), pośmiać się z kolegami i pokpić z bogoojczyźnianego sacro sanctum (chodził do internatu prowadzonego przez jezuitów i za namową kolegów wstąpił nawet do Solidacji Mariańskiej). 

Spotkali się 10 czerwca 1904, w sześć dni potem zostali kochankami. Wie o tym aktualnie cały świat, nie tylko literacki. 16 czerwca, czyli w „Bloomsday” — dzień akcji “Ulissesa” Joyce’a — tłumy turystów z całego świata ściągają do rodzinnego miasta najsławniejszego pisarza irlandzkiego. Sam opuścił Dublin na zawsze wraz z Norą niedługo po ich spotkaniu. Zamieszkali w Trieście, gdzie w czerwcu 1905 urodził się im syn Giorgio, a w dwa lata potem córka Lucia. Spędzili ze sobą całe życie, ślub wzięli w roku 1931.

Tomik „Chamber Music” ukazał się w maju 1907 roku, kiedy Nora była w zaawansowanej ciąży z drugim dzieckiem. Czy para dwudziestolatków we Włoszech — protagoniści tych 36 wierszy miłosnych — tęskniła trochę za domem i rodzimą mową? I stąd nostalgia tych strof? Może. Urzekły mnie gamą barw i melodyjnością, prostotą i humorem. Wchodzą w ucho jak szkolne limeryki z naszych parodii klasyków, przywodzą na myśl różne miłe „Ej przeleciał ptaszek“.

A co mnie skłoniło do przełożenia z angielskiego „Muzyki kameralnej“? Wolny czas, gdy się nagle pojawił po odwołaniu wszystkich wiosennych wystaw na skutek epidemii koronowirusa. Nie wiedząc, co ze sobą począć, poczułam ochotę na poezję. I odkryłam, że przekład wierszy młodego Joyce’a na polski, zrobiony w ubiegłym wieku przez Macieja Słomczyńskiego, nie da się czytać. Może spróbować jeszcze raz? Usiadłam do pracy.

Przekład „Chamber Music” dedykuję Helmutowi Kirchnerowi, miłośnikowi Joyce’a, który w te dni zarazy wpada do mojej pracowni z plecakiem pełnym wiktuałów. My też spotkaliśmy się, gdy miał 22 lata, a ja 20, w Warszawie. W następne wakacje letnie wyruszyliśmy w sekrecie przed wszystkimi do Włoch, odtąd wędrujemy po świecie razem.

Ewa Kuryluk

I

Struny w ziemi i powietrzu

Muzykują słodko;

Struny od strony rzeki

I wierzb płaczących.

Nad rzeką brzmi muzyka,

Tam przechadza się Miłość

W mantylce w blade kwiaty

W wianku z ciemnych liści.

Przygrywa sobie cicho,

Pochyla się nad muzyką,

Palce ślizgają się

Po instrumencie.

II

Zmierzcha się i ametyst

Zmienia się w ciemny błękit,

Seledynowy blask latarni

Pada na drzewa w alei.

Stary fortepian gra melodię

Spokojną, powolną, pogodną;

Nad pożółkłymi klawiszami pochyla głowę,

Zwraca w moją stronę.

Onieśmielona, oczy poważne, szeroko otwarte

Biegną za ruchem palców —

Zmierzcha się i mrugają w ciemnym błękicie

Iskierki ametystu.

III

O tej porze, gdy wszystko układa się do snu,

Czy słyszysz, samotny obserwatorze przestworzy,

Nocny wiatr i westchnienia harf,

Gdy grają Miłości, nim blade wrota

Otworzą się na wschód słońca?

Czy czuwasz, gdy wszystko śpi,

By słuchać, jak słodko grają harfy

Miłości w drodze przez noc,

A wiatr im odpowiada

Antyfoną?

Ach, grajcie dalej niewidoczne harfy

Miłości na drodze już zaróżowionej

O tej porze powracającej jasności

I słodkiej muzyki w powietrzu

I na ziemi.

IV

Gdy wschodzi na niebie gwiazdeczka

Speszona jak panna o zmierzchu,

Słychać od furtki śpiew.

To z piosenką

Perlistą jak rosa

Przybył do ciebie gość.

Niech głos płynący ze zmroku

Obudzi cię z marzeń na jawie.

Nie pytaj: kim jest i dlaczego

Śpiew przeszywa ci serce?

To przyszedł zakochany:

Ja z wizytą do ciebie.

Do przekładu “Chamber Music” zabrałam się spontanicznie, nie przeczytawszy całego tomiku. Tłumaczyłam wiersz za wierszem nie mając pojęcia, jaki będzie następny, by każdy pozostał niespodzianką. W młodości pisałam wiersze i wiem, jak się liczy ich kolejność. Lecz nie śniło mi się, że do tego stopnia. Dopiero teraz, zbliżając się do końca „Muzyki kameralnej“, widzę, że Joyce ją skomponował na melodię pór dnia i roku w formie nowelki o miłości. Stąd nadaje się ten tomik doskonale do publikacji w odcinkach. Oto cztery kolejne:

V

Wyjrzyj z okienka,

Blondyneczko,

Słyszę jak śpiewasz

Wesołą piosenkę.

Moja książka zamknięta;

Czytać już się nie chce,

Śledzę, jak odblask ognia

Tańczy po podłodze

Odłożyłem książkę,

Wyszedłem z pokoju,

Słucham jak śpiewasz

O zmroku.

Śpiewasz i śpiewasz

Wesołą piosenkę.

Wyjrzyj z okienka,

Blondyneczko.

VI

Chciałbym w tej słodkiej piersi być

(Bo słodka jest i śliczna),

Przed zimnym wiatrem w niej się skryć.

Bo ciężko i smutno mi.

Chciałbym w tej słodkiej piersi być.

Ach, jakbym chciał w tym sercu być

(Pukam cichutko i proszę),

Żeby w spokoju sobie żyć,

Gdzie troski byłyby słodsze.

Ach, jakbym chciał w tym sercu zostać!

VII

Moja miła w letniej sukience

Ściga się między jabłonkami,

Gdzie dmucha najwięcej,

Ze swawolnym wiaterkiem.

Gdzie wiaterek się zapędzi

Między świeże listeczki,

Moja miła przystaje i zerka

Na swój cień na trawie.

A gdzie kraj roześmiany

Pod kopułą bladoniebieską

Moja miła się rozpędza,

Unosząc wdzięcznie sukienkę.

VIII

Kto idzie przez zielony las,

Gdy wczesną wiosną najładniej?

Kto idzie przez zielony rozszumiały las,

By się rozszumiał jeszcze bardziej?

Kto spieszy w słońcu

Krokiem leciuteńkim?

Kto spieszy w słodkim słońcu

Z buziakiem najniewinniejszym?

Ścieżki w tym wielkim borze

Błyszczą jak szczere złoto –

Dla kogoś się tak wystroił

Szanowny panie borze?

To dla mojej najmilszej

Bór ubrał się jak magnat –

To dla mojej najmilszej,

Bo jest młoda i ładna.

IX

Majowe wiatry tańczą nad morzem

Wirują wesołym korowodem,

Pianą tryskają w przestworza,

Srebrem gierland, łuków ażurowych.

Cóż to za wiatry majowe!

Czy to one porwały moją słodką?

Biada! Biada! Miłość się trwoży,

Gdy miłości nie ma przy sobie.

X

W barwnej czapce ze wstążkami

Podśpiewuje tak w dolinie:

Chodź kumpanie, chodź kumpanie,

Każdy z was, kto kogoś kocha.

A sny pozostawmy śpiochom.

Kogo nie poderwie z miejsca

Ani śmiech ani muzyka,

Niech z kretesem prześni życie.

W barwnej czapce ze wstążkami

Podśpiewuje wciąż zuchwalej;

A oddziałek dzikich pszczół

Pobzykuje nad skroniami.

Przeminęła pora śnienia

I nasz sen zaraz się spełni —

Jak kochanek do kochanki

Ja przyjdę do ciebie.

XI

Adieu, adieu i raz jeszcze adieu,

Pora dni pożegnać dziewczęce.

Wnet wyswata cię miłość szczęśliwa

I porzucisz zwyczaje dziewczęce —

Zapinaną pod szyję sukienkę

I wstążeczkę w rozpuszczonych włosach.

Kiedy jego imię rozgłosi

Wszech i wobec cherubin na trąbce,

Pospiesz rozpiąć sukienkę,

Żeby odsłonić piersi.

I rozwiąż wstążeczkę —

Herb twego panieństwa.

XII

Co radzi twojemu sercu,

Serdeńko ty moje słodkie, zakapturzony księżyc

W kwestii Miłości w czas starożytnej pełni

I glorii gwiazdeczek na niebie —

Nie mędrzec przecież

Lecz krewny głupiego Jasia,

Kapucyna komedianta?

Zaufaj raczej mej mądrości,

Co nie uznaje boskości.

Gloria zapala się w twoich oczach,

Moja słodka, migoce w blasku gwiazd.

Zamglony księżyc twoich łez nie jest wart,

Serdeńko ty moje sentymentalne.

XIII

Pędź i donieś uprzejmie,

Żem już w drodze,

Wiaterku wonny i nucący wiecznie

O epithalamium.

O nie zwlekaj nad ciemną ziemią,

Wznieś się nad morze

Niech już nie dzieli,

Mnie i mojej miłości.

A teraz, wiaterku uprzejmy,

Leć do jej ogródeczka

I zaśpiewaj w okienku;

Śpiewaj: jam wiaterek weselny,

Co w porze Miłości wieje;

Twój najmilszy wnet tu będzie,

Wnet, Wnet!

XIV

Gołąbeczko moja śliczna,

Wstań, wstań!

Moje wargi i oczy

Mokre od nocnej rosy.

Wiaterki pachnące przędą

Refren westchnień:

Wstań, wstań,

Moja śliczna gołąbeczko!

Czekam na ciebie pod cedrem,

Moja siostro, moja kochanko,

Na białą pierś gołębią

Czeka moja pierś.

Czekam na ciebie

W welonie z bladej rosy,

Moja gołąbeczko słodka,

Wstań, wstań!

XV

Ze snów wilgotnych od rosy wstań, duszo moja,

Obudź się z majaczeń o miłości i śmierci,

Gdy szmerek liści leciuteńki

Obwieszcza nadejście jutrzenki.

Spójrz! Na wschodzie już świta

Powoli, potem płomiennie,

Póki nie zadrżą w powietrzu welony pajęcze,

Niteczki żywej rtęci, złociste siateczki.

To brzask trąca sekretnie

Niebieskie dzwoneczki powoju

I odzywają się chóry (niezliczone) 

Czarodziejskie i mądre.

XVI

O co za chłodek w tej dolinie!

Tam sobie pójdźmy, moja miła,

Gdzie chór już śpiewa,

Że Miłość przybyła.

Słyszysz wołanie drozdów,

Jak nas wołają do siebie?

Co za przyjemny chłodek w tej dolinie!

Tam się zaszyjemy, moja miła.

Zaszyłam się w zakochanego Joyce’a, gdy we Francji ogłoszono, że nie należy wychodzić z domu. I zdarzało się, że siedziałam przy biurku przez cały dzień zapominając, gdzie jestem. Raz, gdy wstałam od komputera po północy, rozglądałam się po paryskiej pracowni zdumiona, że to nie mój pokój na Frascati. Bo tam właśnie, po nagłej śmierci ojca w 1967 roku, dorabiałam nocami tłumaczeniami i pisałam pierwsze wiersze po polsku (w Wiedniu pisałam po niemiecku). Raz zerwałam się przed świtem w panice, że przegapiłam termin korekty i nie pójdzie do druku mój debiut poetycki „Kontur pani animy“.

We śnie zlały się z sobą tytuły dwóch tomików wierszy, „Kontur“ (1979) i „Pani Anima“ (1984), napisanych w czasach studenckich i zaraz po dyplomie (a wydanych przez WL wiele lat potem, jak się to działo w tamtych czasach). „Muzyka kameralna“, tłumaczona z dnia na dzień do publikacji online, to coś w rodzaju debiutu seniorki. O ile to w ogóle jej dzieło, a nie ego o pół wieku młodszego? Mogło przecież wynurkować z głębi „pani animy“, by mi pomóc przy pracy, na prośbę Galerii Ego. Dziękuję jej więc za ten wspólny projekt serdecznie.

Dwa tomiki wierszy Ewy Kuryluk, po lewej “Pani anima”, pod spodem tył okładki “Konturu” ze zdjęciem autorki zrobionym przez Marka Holzmana, fot. E. Kuryluk, Paryż, 5 kwietnia 2020.